Przygotowania
Kiedy powstał pomysł spłynięcia „Behemotem” z jezior fioskich, jak najdalej na południe w kierunku Polski, wszystko wydawało się bardzo proste. Zbieramy załogę lekko szalonych ludzi, którym nie przeszkadza żeglowanie Tangiem 730 po morzu. Jedziemy do Finlandii i za 2-3 tygodnie jesteśmy w Rydze albo nawet i w Kłajpedzie. Jedynym moim zmartwieniem była Zatoka Fioska, którą mieliśmy przepłynąd wszerz z Helsinek do Tallinna. Wydawało się, że wyczekanie na dobrą prognozę pogody zagwarantuje sukces, rzeczywistośd okazała się jednak o wiele ciekawsza niż wstępne wyobrażenia.
Początkowy optymizm został zachwiany już w trakcie planowania wyprawy. Aby wypłynąd z jezior Fioskich na zatokę, należy przepłynąd kanał Saimaoski, który składa się z 8 śluz o łącznej wysokości 75,7 metrów. Cały problem polega na tym, że 3 śluzy znajdują się po Fioskiej stronie a 5 po stronie Rosyjskiej. Szybkie przeszukanie Internetu dostarczyło informacji, że Finowie dzierżawią od Federacji Rosyjskiej częśd kanału i sprawują nad nią jurysdykcje. No tak, ale czy w takim razie potrzebny jest Paszport? W koocu Finlandia jest w Unii Europejskiej, ale Rosja nie! Czy w takim razie potrzebne są wizy rosyjskie? W Internecie nie znalazłem żadnych informacji, więc bardzo szybko napisem do ambasady Rosyjskiej w Polsce, do Ambasady Polskiej w Rosji, oraz Do Konsulatu w Petersburgu, jako że ten jest najbliżej interesującej mnie trasy. Niestety dostałem jedynie odpowiedz z Ambasady polskiej w Rosji żebym napisał do Konsulatu w Petersburgu, ponieważ to oni powinni znad odpowiedź na moje pytanie. Niestety do dziś nie uzyskałem żadnych listów maili itp. od konsulatu. Na szczęście kolejne dni przeszukiwania Internetu przyniosły rezultaty. Znalazłem relację z Rejsu Angielki „Jorma Bengtsson” z 1994 roku, która pokonała tą trasę, ale w przeciwnym kierunku. Według tego co wyczytałem, najlepiej skontaktowad się z władzami kanału a oni udzielą dodatkowych informacji. Postanowiłem od razu napisad do władz Saima Kanava i to był strzał w dziesiątkę. Następnego dnia dostałem na swoją skrzynkę pocztową cały poradnik „Saima Kanava for Leisure Ship.” Oraz komplet dokumentów jakie należy wypełnid aby przepłynąd. Wszelkie problemy z ich wypełnieniem były natychmiast rozwiązywane korespondencyjnie z pomocą pracowników Saima Kanava. Dokumenty wymagały podania od nas dokładnej trasy, tzn. czy będziemy płynąd wzdłuż brzegu czy też może pełnym morzem, danych kapitana, oraz takie szczegóły jak posiadane urządzenia komunikacyjne. Wszystko należało przesład 7 dni przed planowanym terminem podróży. Poradnik opisywał też jak należy zachowywad się w czasie pokonywania kanału, wszelki procedury oraz wymagane dokumenty. Zawierał nawet takie rady jak to, że aparat fotograficzny nie powinien się znajdowad na widoku w czasie odprawy po stronie rosyjskiej.
Muszę przyznad, że czytając ten przewodnik z każdą jego stroną narastał we mnie coraz to większy niepokój. Okazało się, że na terytorium Rosyjskim mieliśmy prawo przebywad jedynie od godzinny 8 do godziny 20 czasu moskiewskiego. Dawało nam to jedynie 12 godzin na przepłynięcie 45 mil, w tym 2 odprawy celne i 5 śluz! Czasu mało jak na tango 730 z 5 konnym silnikiem. Ponadto w teorii nie mieliśmy prawa nigdzie się zatrzymad. Chod słyszeliśmy, że na 72 godzinny możemy wpłynąd do portu Wyborg nawet nie mając wiz, jednak Saimaa Kanava i przewodnik informował mnie, że takiego prawa nie mam. Wynikało z tego, że znów musimy trafid na dobrą pogodę. Przyznam szczerze, że najlepiej byłoby posiadad wizy do Rosji tak na wszelki wypadek gdyby coś się wydarzyło, niestety mając jedynie tydzieo na zorganizowanie tej wyprawy oraz połowę załogi za granicą nie było to łatwe i wiązało się z dużymi kosztami. Ponadto trudno było określid dokładny
2
Kamil Kołodziej
termin naszego pobytu w Rosji. Tym bardziej gdy okazało się, że Grzegorz, poprzedni sternik nie dał rady dopłynąd do Lappeenranty i musimy zaczynad w Savolinnie. Podjęliśmy więc decyzje zaryzykowania i popłynięcia bez wizy, zwłaszcza, że byliśmy przekonani, o możliwośd 72 godzinnego pobytu w Wyborgu. Jak się później okazało, była to decyzja słuszna.
Ostatnie 3 dni przed wyjazdem spędziłem na kompletowaniu rzeczy z listy obowiązkowego wyposażenia jachtu np. obowiązkowe oświetlenie nawigacyjne, którego Behemot nie posiada, oraz dosyłaniu kolejnych dokumentów do Saimaa kanava. Czułem się wtedy niczym Jack Aubrey, bohater książek Patrica O’Braiana, który przytłoczony ilością rzeczy, które należy załatwid przed wypłynięciem marzy tylko o momencie oddania cum i pozostawieniu wszelkich problemów za sobą. Bo jeśli czegoś zapomniano załatwid to i tak za późno, żeby się tym przejmowad. W tym czasie nieoceniona była pomoc Witka, który ze swoim wrodzonym spokojem pomagał mi rozwiązad większośd moich problemów techniczno organizacyjnych, oraz Kasia, która zajęła się zaprowiantowaniem rejsu, oraz swoim entuzjastycznym podejście do tej wyprawy pomagała mi w chwilach zwątpienia.
3
Kamil Kołodziej
Załoga!
W koocu nadszedł czas wyjazdu, cała załoga składała się z doświadczonych żeglarzy. Taki był warunek! Na rejs ten nie mogła popłynąd osoba, która nie miała stażu morskiego. Ponieważ tylko jednej osoby nie wybrałem osobiście, byłem przynajmniej w tej kwestii spokojny. Tą jedną osobą okazała się Katarzyna, która trafiła na ten rejs poprzez biuro ANW. Bardzo sympatyczna 19 latka, której jedynym problemem było jej imię. Otóż w ten sposób posiadałem już w załodze 3 Kasie i trzeba było je jakoś rozróżnid. Kolejna Kasia została Kaśka, którą tak nazywali w celu lepszej identyfikacji. Nie dośd, że świetny żeglarz to i moja druga lepsza połowa doskonała osoba do wyżalenia się, a chyba każdy kapitan potrzebuje taką osobę. Ostatnią z Kaś była Leśna, II oficer i osoba, dzięki której nie zabiliśmy się nawzajem. Jak każdy może się domyśled tango wyposażone do rejsu morskiego ma dużo mniej miejsca niż tango mazurskie, a 6 osób na tak małej przestrzeni generuje niesamowitą ilośd bałaganu. On z kolei ma taką magiczną właściwośd, że w bardzo szybki sposób powoduje flustracje i zdenerwowanie, zwłaszcza jak nie da się przejśd do swojej koji nie wdeptując w śmieci i czyjeś skarpetki. Leśna dbała o to, żeby każdy z nas pilnował porządku wokół siebie, co w zupełności wystarczyło żebyśmy przez 3 tygodnie się nie pozabijali. Z Panów był Tomasz mój wspaniały zastępca, który w razie mojej (uchowaj boże) śmierci, choroby itp. miał doprowadzid Behemota wraz z załogą bezpiecznie do portu. Ostatnią osobą był Piotr, żeglarz z niesamowicie dobrze wpojonymi nawykami bezpieczeostwa, oraz osoba, która nawet w najgorszych sytuacjach nie traciła pogody ducha. Inaczej mówiąc: właściwi ludzie na właściwym miejscu! Zaraz po tym jak Witek zaopatrzył mnie we wszystkie możliwe pomoce nawigacyjne, które mogły byd potrzebne zapakowaliśmy się do Witko-Wozu, czyli Grand Voyagera, i wyruszyliśmy do Savolinny w Finlandii. Savolinna jest oddalona o jakieś 200 km od Lappeenranty. Co prawda dalsze miasto przedłużało nasz pobyt w Finlandii o jakieś 3-4 dni, ale dawało nam możliwośd sprawdzenia „Behemota”. Czy nic się nie uszkodziło w czasie mojej nie obecności na nim, doposażenie go np. w światła nawigacyjne, nabycie brakujących map oraz ogólnego rozpoznania
Zdj. 2 Postój na najbardziej urozmaiconej bindudze!
Zdj. 1 A po saunie hop do wody!
4
Kamil Kołodziej
wśród Finów, czego możemy spodziewad się w czasie płynięcia kanałem. Poza tym oprócz mnie i mojej Kaśki nikt z załogi nigdy wcześniej w Finlandii nie był, więc była to dodatkowa atrakcja.
Chod nie było mnie w Savolinnie zaledwie trzy tygodnie, miasto zmieniło się nie do poznania z tętniącego życiem centrum kultury, w spokojną małą mieścinę. Port w którym niedawno trudno było znaleźd miejsce okazał się prawie pusty. Po krótkiej integracji z poprzednią załoga omówiłem z Witkiem trasę jeszcze raz. I wysłuchałem ostrzeżeo żebym przypadkiem nie wypływał w piątek, ponieważ to przynosi pecha. Jako, że od zawsze byłem przesądny miałem poważny problem, ponieważ z jednej strony wzywała przygoda, a z drugiej ostatnią rzeczą jaką potrzebowałem był pech. Postanowiłem podjąd decyzje następnego dnia, gdy wszelkie braki w zaopatrzeniu zostaną nadrobione. Następnego dnia podzieliliśmy się i częśd męska zajęła się regulacja i naprawami a płed piękna poszła na zakupy spożywczo przemysłowe. Ponieważ szarpanka w naszej Hondzi, jak zwykliśmy nazywad nasz silnik, nie zwijała się prawidłowo postanowiliśmy napiąd sprężynę od nowa. Po paru godzinach męczenia się osiągnęliśmy sukces, i w koocu odpaliliśmy silnik. I tu ogromne zdziwienie, ponieważ silnik stukotał niczym trabant. Hałas był na tyle dokuczliwy, że nie dało się rozmawiad przy nim. Tak naprawdę nie wiadomo, co ale stanowczo coś było nie tak. Po szybkim obejrzeniu wnętrza Hondy nie dostrzegliśmy żadnych emiterów dźwięku. Sam silnik miał taką samą moc, co 2 tygodnie wcześniej, lecz strasznie hałasował. Czyżby jednak trzeba było nie próbowad wypływad w piątek? Od razu poinformowałem naszego organizatora o problemie. Ale niestety nic na to nie mogliśmy poradzid i pozostało nam płynąd, mając nadzieje, że jeśli się popsuje to przed morzem. Zaopatrzeni w 15 metrowy kabel do zamontowania światłą nawigacyjnego wyruszyliśmy w stronne Lappeenranty. W czasie tych czterech dni na Saimaa czuliśmy się jak nad morzem śródziemnym: 32 stopnie temperatury powietrza a woda tak ciepła, że nie chciało się z niej wychodzid, oraz przepiękne fioskie bindugi. Pewnego wieczora dobiliśmy do najbardziej bogatej w wyposażenie bindugi ze wszystkich, na jakich byłem, oraz ze wszystkich, jakie były opisane w przewodniku. Postój znajdował się w zacisznej zatoce i chod wiało 5-6 B to wewnątrz kompletnie nic nie czuliśmy. Przycumowaliśmy do sporego pomostu, na którym stały ławeczki, z których można było podziwiad zatokę lub po prostu rozmawiad przed swoim jachtem. Jak zwykle był grill i ognisko oraz na każdym drzewie wzdłuż drogi były zawieszone lampy olejne. A pod wiatą z grillem były różnego rodzaju gry, pionki, kule itp. Muszę przyznad, że Finowie przeszli samych siebie, jeśli było by to na polskich mazurach to gry już dawno były by spalone w grillu a opłata za postój ogromna. Ponieważ jest to Finlandia, nie może zabraknąd Sauny w tak wspaniałym miejscu. Sauna nie za duża, dla dwóch osób, z małym pomostem przed wejściem i piaskową plażą, aby zaraz z ciepła móc szybko schłodzid się w wodzie. Niestety wszystkie napisy mówiły, że sałna jest płatna. Zaraz pomyślałem, że piec pewnie jest na monety. Ale nic bardziej mylnego. Zapomniałem jak porządni są Finowie. Otóż przed
Zdj. 3 Montowanie oświetlenia nawigacyjnego!
5
Kamil Kołodziej
wejściem była wywieszona metalowa skarbonka i gdy skooczy się używad sauny należy wrzucid 5 euro. Zastanawiam się jak długo taka skarbonka by powisiała np. w Mamerkach?
Płynąc dalej na południe, testowaliśmy Behemota i nawet odbyliśmy kilkugodzinne testy nocne, aby wypróbowad nasze nowe światło topowe. I niestety muszę przyznad, że gdyby nie GPS byłoby ciężko. Pomimo doskonale oznaczonych szlaków w dzieo, w nocy nie świeci się wszystko tak jak powinno. Zwłaszcza dla żaglówki, która musi się halsowad i nie wiadomo gdzie jest brzeg. Na szczęście boje są wysokie i opatrzone w odblaski wiec z wykorzystaniem latarki można jakoś sobie poradzid. Myślę, że byliśmy jedną z nielicznych żaglówek w historii, które pływały w nocy na tym pojezierzu.
6
Kamil Kołodziej
Bramy zatoki…
Lappeenranta! Z dwudniowym opóźnieniem, ale w koocu do niej dopłynęliśmy. Stanęliśmy w naszym startowym porcie. Zaraz obok 39 stopowego jachtu rosyjskiego. Port był wyjątkowo pusty, co potwierdzało teorie Witka, że tutaj już jest jesieo( Jednak jakoś temp. 30 stopni mnie do tego nie przekonuje po dziś dzieo). Zaraz, gdy skooczyliśmy cumowad, zostałem zaczepiony przez Rosjanina z łódki obok, który pytał się nas, w jaki sposób złamaliśmy maszt i jak to jest że dalej pływamy. W pierwszej chwili wystraszyłem się niesamowicie. Czyżby z moim masztem było coś nie tak? Rosjanin ponod widział nas przez lornetkę jak nasz jacht stał przy pomoście, a złamany maszt leżał. Wywołało to mój szczery uśmiech, szybko skojarzyłem to z momentem, gdy przy położonym maszcie zakładaliśmy światło topowe, i pośpiesznie wytłumaczyłem, że my na naszym jachcie możemy maszt składad i stawiad. Muszę przyznad, że zawsze bawi mnie zdziwienie i poruszenie, jakie wywołuje informacja czy też prezentacja, że nasz maszt się kładzie. Nie mieści im się to w głowie, że takie rzeczy można robid. Rosjanie, z którymi sąsiadowaliśmy byli bardzo mili i pomocni. Pytali się nas gdzie płyniemy i ostrzegli, że na zatoce ma byd sztorm i żebyśmy lepiej na nią nie wypływali. Wykorzystałem nadarzającą się okazje żeby podpytad ich czy gdzieś możemy się zatrzymad i czy w razie sztormu mogę schowad się do Wyborgu. I niestety ku mojemu zmartwieniu powiedzieli, że najbezpieczniej będzie, jeśli przeczekam tutaj na Saimie. Niestety ich kraj jest taki, że lepiej nie zatrzymywad się nigdzie. A jeśli będę musiał, to najlepiej w Wyborgu, ale i tak będę potrzebował mied naprawdę ważny powód. Sztorm może byd niewystarczającym wytłumaczeniem. Ponieważ planowaliśmy dopłynąd do granicy fiosko rosyjskiej a następnego dnia rano płynąd przez Rosje, mieliśmy nadzieje, że przez noc ucichnie. Plus taki, że miało wiad idealnie ze wschodu, czyli tak jak potrzebowaliśmy. Decyzje zostawiliśmy na następny dzieo, gdy sprawdzimy prognozę.
Następny dzieo przyniósł nam dobre wieści, ponieważ prognozy mówiły o wietrze o sile 6-7 E co nie było idealne, ale dawało realną szanse zmieszczenia się w określonym czasie. Zapadła decyzja, że, płyniemy do granicy. Tam z samego rana wpływamy na wody terytorialne Federacji Rosyjskiej żeby przemknąd 45 mil po zatoce i na wieczór byd z powrotem w Finlandii na wyspie Santio. Plan świetny, więc co może pójśd nie tak?
Zdj. 4 Behemot ze "złamanym masztem"!
7
Kamil Kołodziej
Około godzinny 14 wpłynęliśmy na kanał, przewodnik informował nas, że dobrze poinformowad VTS Saima Kanava o tym, że płyniemy. Można to zrobid albo przez UKF albo telefonem, który znajdował się przy wejściu do kanału. Naprawdę jest to przydatne, ponieważ dzięki temu VTS śledzi nas całą drogę, otwiera nam śluzy i mosty bez dodatkowego upominania się. Sam kanał jest wykuty w skale i służy do transportu głównie drewna z Finlandii, chod nie tylko. Jest przystosowany dla statków morskich na tyle szeroki żeby dwa mogły się minąd. Miejsca postojowe przed śluzami są również głównie dla dużych jednostek, wiec żeby wyjśd trzeba się wdrapad po gumowych odbijaczach.
Pierwsza śluza „Mälkia” jest imponująco duża. Ma 12.4 metrów różnicy poziomu wody, i dlatego będąc w dole top naszego masztu znajdował się kilka metrów poniżej maksymalnego poziomu wody. Niesamowite jest to, że tak ogromną śluzę uruchamiano tylko i wyłącznie dla naszego małego jachtu. Każda śluza wyposażona jest w polery na pływakach, które opuszczają się wraz z poziomem wody. Mimo tego, że jest ich około 6 na śluzę to jest ona na tyle długa, że jacht może przycumowad maksymalnie do 1. Jednak nie należy im bardzo ufad, ponieważ trafił nam się jeden zablokowany i Behemot chciał przez chwile zawisnąd. Ale nasza szybka interwencja nie pozwoliła mu na to. I pomyśled, że Finowie dziwnie się na nas patrzyli, że zakładamy liny nabiegowo i trzymamy koniec w ręku a nie na stałe tak jak oni!
Przepłynięcie przez Saimaa Kanava wymaga uiszczenia opłaty, można to zrobid przelewem lub w siedzibie zarządu kanału. Przynajmniej tak nam się zdawało. Siedziba jest tuż przy jednej śluzie, postanowiliśmy się tam zatrzymad i dokonad opłat. Okazało się niestety, że zarząd pracuje jedynie do 16 a była 16.05. Na szczęście zobaczyła nas jakaś pani i otworzyła nam drzwi z pytaniem, w czym może pomóc. Po szybkim wytłumaczeniu naszego problemu. Pani ze smutkiem stwierdziła, że nie ma już nikogo, kto może się tym zająd, ale że pójdzie po koleżankę może ona pomoże. W między czasie zaczepił nas pan, który jak się później okazało zajmuje się
Zdj. 5 Początek kanału Saimaoskiego.
Zdj. 6 Śluza Malika 12 metrów różnicy.
8
Kamil Kołodziej
wprowadzeniem korekt na mapy i on by chciał wiedzied czy przypadkiem czegoś nie mamy do zgłoszenia, że coś się nie zgadza. Jako że i druga pani nie mogła pomóc, jedyny ratunek pozostał w telefonie. Pierwsza pani dzwoniła po różnych ludziach i następnie mi przekazywała telefon. Ze wszystkich rozmów wynikło, że pomyliliśmy się i należy zapłacid z wyprzedzeniem a nie dopiero teraz. Ale czy nie stanowiłoby to dla nas problemu żebyśmy zapłacili dopiero jak wrócimy do Polski. Było to na tyle zaskakujące, że urzędnik, gdy popełniam błąd pyta mnie się czy nie jest to dla mnie problem, że on pójdzie mi na rękę, przez chwile nie wiedziałem, co powiedzied. Jak w tej sytuacji się nie zgodzid? Wyglądało na to, że już jutro będziemy na Bałtyku. Niestety wypłynięcie w piątek znowu przypomniało o sobie już 15 metrów od naszego miejsca postoju. Silnik ze strasznego stukania przeszedł w przeraźliwe stukanie. Wydał trudny do określenia dźwięk i następnie zamilkł. Brzmiało to strasznie, a po otwarciu pokrywy silnik dymił. Śledząc pochodzenie dymu, moim oczą ukazała się długa na 2 cm i szeroka 0,5 cm wyrwa w cylindrze. Po prostu tragedia! Koniec naszej przygody! Nie mamy silnika, a uszkodzenie jest na tyle poważne, że naprawa nie w chodzi w grę, po prostu kanał! Zrozpaczony zadzwoniłem do Witka, a on ze swoim niepoprawnym optymizmem powiedział, że nie ma problemu, że ma silnik zapasowy, ale trzeba wymyśled jak go przewieśd, bo kurierem może byd problem, ponieważ na lotnisku go nie przyjmą z powodu śladowego zapachu benzyny. Po 10 minutach miał już pomysł, że on wyśle kogoś z silnikiem do Tallina i spotka się z kimś od nas, co wymuszało na jednej osobie od nas podróż pociągiem do Helsinek, następnie promem do Tallina noc w Tallinnie i z samego ranna powrót do Lappeenranty tą samą drogą. Pomysł dobry i daje nam 2 dni w plecy, co i tak lepsze niż zakooczenia podróży. Pozostało jedynie pytanie jak wydostad jacht z kanału przekroczyd 2 śluzy a następnie dopłynąd do miasta a to wszystko bez silnika. Ponieważ i tak mieliśmy mnóstwo czasu a należało poinformowad VTS o tym, że musimy zostad tu na noc, postanowiliśmy się tam przespacerowad i załatwid sprawę osobiście a nie przez UKF, myśląc, że może ktoś nam pomoże. Nie myliliśmy się, zaraz po zadzwonieniu domofonem przywitał nas przemiły Fin słowami „Dzieo dobry”, ale niestety na tym kooczyła się jego znajomośd polskiego. Gdy wysłuchał naszego problemu powiedział, że tutaj ma kolegę, co się zna na silnikach i może on nam pomoże. Jako że nie mieliśmy nic innego w planach weszliśmy do VTS i to co zobaczyliśmy było niesamowite. Około 8 ludzi nadzoruje cały kanał, każdy otoczony jest monitorami, na których widad widok z wielu kamer. Każdy ma swoją śluzę pod nadzorem. Własną UKF i dotykowy ekran do obsługi śluzy. Dodatkowo wiszą duże ekrany, na których wyświetlane są widoki z poszczególnych kamer. Po prostu jak centrum dowodzenia lotów kosmicznych. Gdy nie potrafiliśmy odpowiedzied, jaki rocznik silnika mamy, nasz fioski mechanik powiedział, że nie ma problemu i on sam sobie zobaczy. Kwestia przełączenia na odpowiednią kamerę i po chwili już wszystko wiedział. Najlepsze było to, że nie musieliśmy wracad na piechotę, ponieważ pan z VTS zawiózł nas na łódkę samochodem i przy okazji
Zdj. 7 Dziura w silniku!
9
Kamil Kołodziej
obejrzał silnik przyznając nam racje, że nic się z nim nie da zrobid. I naprawdę żałował, że dzisiaj ma zmianę nocną, ponieważ ma motorówkę w mieście i mógłby nas stąd wyholowad.
Na szczęście z tego, co się dowiedzieliśmy w VTS, w kanale była jeszcze jedna żaglówka, która rano miała nas mijad. Jeśli będzie to możliwe to powinni nam pomóc. Nie pozostało nam nic innego jak zrobid obiad i urządzid sesje fotograficzną Behemotowi w kanale, w koocu nie, co dzieo mijają go kontenerowce!
Z rana usłyszeliśmy jak VTS prosi żaglówkę o pomoc w naszym imieniu i wiedzieliśmy, że jesteśmy uratowani. Nie mieliśmy za dużo czasu, ponieważ musiałem zdążyd na ostatni prom do Tallina. Trafiliśmy poraz kolejny na wspaniałych Finów, którzy wpadli na świetny pomysł, że zamiast nas holowad dadzą nam swój silnik od pontonu. Co prawda był on o większej mocy niż nasza hondzie, no ale cóż, może po prostu ponton mieli większy niż my Behemota. Najlepsze jest to, że, nasz silnik był zabezpieczony łaocuchem przed kradzieżą a klucz się zapodział, co stanowiło nielada problem w zdjęciu silnika. Ale znów przyszła nam z pomocą fioska zapobiegliwośd, ponieważ na wyposażeniu łódki ratowników znalazł się rak do cięcia metalu. Z zamocowaną Suzuką pomalowaną w kwiatki ruszyliśmy z powrotem do Laappenranty. Co prawda każdy miał wrażenie, że nasz Behemot wygląda trochę dziewczęco z tymi kwiatami, ale jakoś to znieśliśmy. Finom podziękowaliśmy w porcie w tradycyjny polski sposób, Ja natomiast udałem się do Tallinna po nowy silnik.
Zdj. 8 Wiekszy brat Behemota przynajmniej z koloru.
10
Kamil Kołodziej
800 kilometrów w 24 godziny, czyli wyprawa po silnik.
Sama podróż przebiegła bardzo sprawnie i w tym miejscu należy naprawdę pochwalid system komunikacji w Finlandii, ponieważ pokonałem odcinek ponad 300 kilometrowy w niecałe2, 5 godziny, a każdą stacje zapowiadano w 3 językach. Dla tych co nie usłyszeli, wyświetlano ogłoszenie jeszcze raz na tablicach informacyjnych. Jedyne na co można ponarzekad to cena biletów, która jest niesłychanie wysoka, a student z innego kraju nie dostanie zniżki. Jest to dośd dziwne gdyż na promach, są one już normalnie przyznawane.
Płynąc w nocy przez zatokę fioską zastanawiałem się czy honda nie sprawiła nam przysługi wybuchając ponieważ naprawdę solidnie bujało promem. W Tallinie po spotkaniu się z Fabiszem czyli człowiekiem który przywiózł silnik autokarem z polski dostałem, nową hondzie i pozostało nam tylko przeczekad do rana aż pierwszy prom będzie wracał do Finlandii. Skoro jestem już przy Tallinie warto tu napisad że stare miasto jest naprawdę piękne, a w nocy zamienia się w miejsce które można nazwad jedną wielką imprezą. Każda knajpa, restauracja zamienia się w klub czy pub. Ludzi na ulicach jest mnóstwo. Każdy jest zainteresowany naszą mową, i tu ku naszemu zdziwienie okazuje się że naprawdę Polacy są tu lubiani. Wspominam tu o tym ponieważ jest to doskonały przykład że stare miasto nie musi byd ograniczone cisza nocną. Około 5 rano rozstaje się z Fabiszem. Ja muszę zdążyd na prom a on na pierwszy autobus do Polski. Zastanawia mnie, czy gdyby nie Shengen cała ta wyprawa miała by szanse powodzenia? Czy może zatrzymali by mnie na granicy i zaczeli zadawad pytania co to za dziwny wózek owinięty kocami i kołdrami, a detektory wyczuwają benzyne? Powrót przebiegł bez większych problemów, i jedynie o czym warto wspomnied to system kupowania biletów w Helsinkach który jest identyczny z tym jaki możemy spotkad w wielu urzędach, czyli najpierw trzeba pobrad numerek i czekad na swoją kolej, niby nic ale na pociąg przez to nie zdążyłem!
Zdj. 9 Umar król! Niech żyje król! Czyli Martwa Hondzia i tymczasowa Suzie.
11
Kamil Kołodziej
Bramy zatoki po raz drugi!
Muszę przyznad że jak pokonuję się największą śluzę Kanału Saimaoskiego po raz 3 to nie robi już takiego wrażenia. Może brak zainteresowania wynikł z tego że operator śluzy postanowił upchnąd razem z nami statek wycieczkowy z którym się akurat zmieściliśmy? Jak by na to nie patrzed ponieważ wypłynęliśmy dośd późno wiedzieliśmy że czeka nas nocna żegluga kanałem a na granice wpłyniemy koło godzinny 24. Znów należy pochwalid finów, gdyż cała droga aż do granicy jest świetnie oznakowana i oświetlona. Jednak bez świateł nawigacyjnych nie należy przebywad tej drogi nocą. Statki nie przerywają kursowad w nocy. Jest to kanał otoczony ze wszystkich stron drzewami, dlatego użycie radaru nie ma sensu, więc wszystkie statki jakie nas mijały miały je wyłączone. I pewnie gdyby nie nasze, świeżo założone światło topowe, moglibyśmy zostad nie zauważeni.
W koocu późną nocą dopływamy do granicy, gdzie, ku naszemu zaskoczeniu, oprócz betonowego pomostu nikogo nie zastajemy. W pobliżu stoją jedynie budowle, które przypominają stodoły. Jedynie co przypomina nam że to granica a nie jakaś kolejna binduga to znak, oraz kamery które śledzą nasz każdy ruch. Big Brother pełną gębą! Zdążyliśmy zacumowad i przeczytad informacje że to granica, a już pędził w naszą stronę jeep wypełniony fioską strażą graniczną. Jak na wielkośd naszej łódki, 4 finów uzbrojonych we wszystko co się chyba tylko da, zrobiło naprawdę spore wrażenie. Na szczęście okazało się że jeden z nich doskonale włada angielskim. Umówiliśmy się z nimi na odprawę z samego rana, a następnie udaliśmy się na zasłużoną kolację.
Zdj. 10 Malika poraz trzeci.
Zdj. 11 Kanał nocą.
12
Kamil Kołodziej
Straż graniczna byłą oczywiście punktualna, lecz tym razem przyjechało do nas dwóch. Jeden w ogromnych okularach wyglądał zupełnie jak bohater z filmu „Top Gun” . Za chwile dojechało dodatkowo dwóch celników. Odprawa nie stanowi żadnych problemów, jeśli ma się przygotowane prawidłowo dokumenty zgodnie z zaleceniami poradnika. Strażak podbija swoją pieczątką wszystkie dokumenty które będziemy potrzebowad po stronie rosyjskiej. A dla celników wypełniliśmy deklarację ile przewozimy alkoholu, papierosów, narkotyków, itd. Trzeba przyznad że celnicy wraz ze strażą mieli naprawdę dobre poczucie humoru z ranna. Gdy zapytałem się czy coś powinienem wiedzied wpływając na wody terytorialne Federacji Rosyjskiej z uśmiechem usłyszałem że muszę wiedzied wszystko! Gdy zapytałem się czy jest coś czego mogę się spodziewad specjalnego, dostałem odpowiedź, że spodziewad mogę się wszystkiego! Wszystko odbywało się przy salwach śmiechów Finów. Przedostatnim pytaniem było to czy kartkę z odprawy celnej muszę pokazad stronie rosyjskiej. Tym razem już bez żartów zostałem poinformowany żebym schował ją jak najgłębiej i przypadkiem nie pokazywał jej Rosjanom. Na koniec próbowałem się dowiedzied gdzie przywita mnie rosyjska straż graniczna , i znów zostałem poinformowany żebym się nie martwił ponieważ Rosjanie zrobią to tak że na pewno tego nie przegapię. Teraz myślę, że lepiej ująd się tego nie dało. Gdy zamknęła się pierwsza śluza po stronie rosyjskiej z pobliskiego domku wyszły dwie celniczki. Nawet gdybyśmy chcieli uciekad, nie było szans zamknęli nas w śluzie. Sama odprawa należała do średnio przyjemnych. Jedynym słusznym językiem do komunikacji był rosyjski, a urzędnicy traktowali nas z wyższością. Na pożegnanie nic nie usłyszeliśmy na nasze dziękuje i do widzenia, tylko wręczyli nam kartkę że jeśli nie odbędziemy odprawy celnej na koocu kanału to złamiemy Rosyjskie prawo. Jednak gdy w koocu dotarliśmy do kooca kanału, nikt się nami nie zainteresował. Czekaliśmy ponad pół godziny aż ktoś zwróci na nas uwagę. Odważyliśmy się zejśd z jachtu i poszukad kogoś kto pozwoli nam nie łamad prawa rosyjskiego. Niestety nikogo w pobliskim budynku celników nie było, normalnie nie stanowiło by to wielkiego problemu ale każda minuta którą tu spędzaliśmy, to mniejsze szanse na to, że zdążymy minąd granice na czas. W koocu udało nam się odbyd odprawę która polegała jedynie na przekazaniu listy załogi. Do dziś dzieo tak naprawdę nie wiem czy tak to miało wyglądad czy po prostu nie dogadaliśmy się z panią Strażnik co do kierunku z jakiego przypłyneliśmy. Jednak tym razem mimo dużego opóźnienia urzędniczka była wyjątkowo miła. Moja teoria jest taka, że jeśli Rosjanin jest w mundurze to jest WŁADZĄ a w cywilu staje się normalnym człowiekiem.
Zdj. 12 Pierwsza śluza u Rosjan i zarazem odprawa Rosyjska.
13
Kamil Kołodziej
Zaraz po wypłynięciu na zatokę najbardziej uderza spadek jakości oznaczeo szlaku wodnego. Boje są stare i pordzewiałe, dookoła pozostałości jakiś konstrukcji, które stały w wodzie a teraz to zwykły kawał gruzu. Może to były stawy, a może zupełnie coś innego. Wypłynięcie poza szlak może stanowid spore niebezpieczeostwo.
Zaraz po wyjściu z kanału widzimy Wyborg. Jedynie go mijamy, ponieważ nie posiadamy rosyjskich wiz. Po drodze mijamy stary Radziecki port, który tak naprawdę jest cmentarzyskiem okrętów. A gdy przepływamy pod dwoma mostami, które aktualnie są remontowane, naprawdę musimy uważad ponieważ robotnicy z wysokości zrzucają gruz bezpośrednio do wody. Nie licząc takich folklorów, trzeba przyznad że jest to naprawdę malownicze miejsce, ze spokojnie łowiącymi wędkarzami, i stojącymi w malowniczych zatokach jachtami.
Najgorsze niestety było to, że prawie nie wiało a te podmuchy które się pojawiały były z zupełnie przeciwnego kierunku. Całą drogę musieliśmy pokonad na silniku, co pewien czas wspomagając się żaglami. Niestety, ze wstępnych wyliczeo wynikało że przekroczymy granice jakieś 2 godzinny po czasie czyli 22 czasu Moskiewskiego. Miałem nadzieję że jeśli płynę w stronę przejścia granicznego, zgodnie z zgłoszoną przeze mnie trasą to nie powinno byd problemu. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Ale o 20.04 Tomek który był na wachcie powiedział : ”Kamil lepiej tu wyjdź, bo już do nas płyną…”.
Zdj. 13 Prawdopodobnie kiedyś Stawa.
Zdj. 14 Cmentarzysko okrętów.
14
Kamil Kołodziej
Gdy wyszedłem, moim oczom ukazała się płynąca na pełnej prędkości motorówka straży granicznej… a właściwie nie motorówka lecz okręt. Miała z 20 metrów długości, płynęło szybciej niż cokolwiek do tej pory widziałem i było wyposażone w działko,(na szczęście pod pokrowcem). Miało typowy kurs przechwytujący. Rosjanie przemknęli jakieś 5 metrów za naszą rufą żeby ustawid się jakieś 3 metry burta w burtę od nas. Warto tu wspomnied, że jeśli coś tak dużego płynie z taka prędkością to wytwarza niesamowicie ogromną falę a odległośd z jaką nas minęli nie ułatwiła nam żeglugi. Statek straży granicznej towarzyszył nam przez parę następnych minut. Straż nie odezwała się ani słowem, ani nic nie zasygnalizowała. Myślę że sprawdzali nasze numery. Czego by nie robili byliśmy cały czas w ich zasięgu wzroku dopóki nie przekroczyliśmy granicy. Mimo dosyd nie przyjemnego sposobu w jaki do nas podpłynęli trzeba im przyznad że byli wyjątkowo punktualni i że w ciągu 4 minut potrafili dopłynąd do nas z lądu. Na szczęście skooczyło się bez problemowo, nie licząc paru minut strachu. Warto zwrócid uwagę, że pływanie do tej 20 jest przestrzegane. Może mieliśmy szczęście i miłych strażników, że nas puścili bez niczego, a może jest to normalne. Jak by nie było, dla własnego spokoju lepiej przed godzinną 20 byd już po stronie Fioskiej.
Granice przekroczyliśmy po godzinie 23. Po przypłynięciu na wyspę gdzie powinniśmy przejśd odprawę, nie zastaliśmy nikogo oprócz wszystko widzącej kamery. Po skontaktowaniu się ze strażą graniczną zostaliśmy zapytani czy nie będzie to problemem jeśli odprawę przejdziemy rano. Finowie, trzeba przyznad, są wyjątkowo mili, ponieważ doskonale wiedzieliśmy, że odprawa jest tylko od 8 do 19, ale jednak zamiast nam powiedzied, że będzie możliwa dopiero rano, pytają się czy to nie problem. Po prostu wspaniały kraj! Urzędnik dla człowieka a nie człowiek dla urzędnika.
Zdj. 15 Zachód słooca w Rosji na Bałtyk.
Zdj. 16 Wyspa Santio czyli odprawa celna u Finów.
15
Kamil Kołodziej
Jako że nie przeszliśmy odprawy, starałem się razem z Tomkiem namówid resztę załogi żeby nie rozchodzid się po wyspie, bo nigdy nie wiadomo czy właściwie możemy. Udało nam się nawet stłumid protesty damskiej części załogi i każdy obiecał, że nie będzie chodził dalej po wyspie niż jest pole widzenia kamery. Jak się później okazało był to jeden z lepszych pomysłów tego wyjazdu ponieważ cała wyspa była pełna węży. Nie mam pojęcia czy jadowitych czy nie, ale wolał bym nie ryzykowad. Z rana przeszliśmy odprawę bez problemów a wyspa na której byliśmy, okazała się byd kolejną fioska bindugą z Toaletami, grillem itd. Wyposażona i zadbana równie wspaniale co na śródlądziu. Finowie znów okazali się byd nieocenioną pomocą, ponieważ sprawdzili nam prognozę pogody. Niestety po miesiącu wiania z kierunku wschodniego wiatr się odwrócił na zachodni i to nie byle jaki bo aż 12-18 m/s. Osiemdziesiąt pięd mil które zostały nam do Helsinek nie zapowiadały się na przyjemną, chorwacką żeglugę.
Zdj. 17 Wygładzone wyspy fioskie.
16
Kamil Kołodziej
W końcu Bałtyk!
Cały dzieo mozolnie halsowaliśmy się w stronę Kotki, która była i tak zaledwie 25 mil od granicy, co przy planie osiągnięcia stolicy w 2 dni było stanowczo za blisko. Wraz z coraz silniejszym wiatrem rosła też fala. Tutaj trzeba przyznad, że tak mały jacht jak Behemot jest wyjątkowo wygodny na bałtycką falę, ponieważ nie walczy z nią, a delikatnie wpływa na każda kolejna, aby potem równie delikatnie z nie spłynąd. Nawet w momencie gdy fale były już sporo wyższe od Behemotowej burty, czyli jakieś 1,5-1,6 m. Łódka radziła sobie wyjątkowo dobrze, a ciężar łódki był wystarczający aby przeciwstawiad się falom na tyle aby nie zmieniały kursu jachtu. Ponadto cała załoga stwierdziła, że jacht nie sprzyja chorobie morskiej. Osoby które już dawno by cierpiały, teraz czuły się całkiem dobrze. Jedynym zmartwieniem i to nie małym, było obijanie miecza o skrzynkę mieczową na falach. To czego się bałem najbardziej, to rozczelnienie skrzynki mieczowej. Od tego momentu zaczęły się codzienne eksperymenty z pozycją miecza, aby dryf był jak najmniejszy a uderzenia akceptowalne. Jacht ponod był wyposażony w gumy w skrzynce, które miały niwelowad tą niedogodnośd, lecz albo wypadły albo nie spełniały swojego zadania. W momencie gdy wiatr nie przestawał narastad, a jego siłę oceniliśmy na 7 w skali B i nic nie zapowiadało poprawy pogody postanowiliśmy schowad się do miejscowości Haimaa, określanej mianem najromantyczniejszej w całej Finlandii, doskonale schowanej od dużej fali i wiatru. Port jachtowy znajdował się na koocu kanału, który wchodził w głąb lądu na około 3 mile. Po wpłynięciu utwierdziliśmy się że tutaj już jest jesieo, bo byliśmy jednym z niewielu jachtów. Byliśmy jedyną jednostką przy
Zdj. 19 Port w Haima.
Zdj. 18 Pięd mil od Kotki.
17
Kamil Kołodziej
pomoście do którego zacumowaliśmy, chod miejsc było na co najmniej 7-8 jachtów.
Centrum miasta zbudowane jest na planie koła z promieniście rozchodzącymi się drogami i trzeba przyznad, że miasto jest wyjątkowe ładne jak na Finlandię. Jednak myślę, że w Polsce nie jedno jest ładniejsze i bardziej romantyczne.
Albo neptun nam nie odpuszczał albo wypłynięcie w piątek wciąż się na nas mściło. Z powodu silnego wiatru staliśmy w tym porcie cały kolejny dzieo. A następnego udało nam się przepłynąd 5 mil, ponieważ musieliśmy uciekad przed burzą do Kotki. Sytuacja nie prezentowała się zbyt optymistycznie ponieważ w ciągu 3 dni osiągnęliśmy miasto, do którego mieliśmy dopłynąd pierwszego dnia na zatoce. Pogoda tego dnia była wyjątkowo paskudna. Niby ciepło i słonecznie, ale nagle pojawiały się okropnie czarne chmury które przynosiły ze sobą wiatr o sile sztormu. Ponadto od dwóch dni wiało, więc fale zdążyły się rozbujad na tyle, że pływanie małym jachtem było już niebezpieczne. Korzystając z okazji zwiedziliśmy miasto i jego malownicze parki miejskie. W jednym z nich znajduje się 20 metrowy wodospad. W międzyczasie sprawdziliśmy pogodę jak zawsze w informacji turystycznej, ponieważ nie wiedząc czemu kapitanaty portów nie posiadają takich informacji lub nie wiedza o co nam chodzi. Był to też pierwszy port w którym dostępny był bezpłatny bezprzewodowy Internet. Co zapoczątkowało erę Grid-ów(czyli plików zawierających prognozę pogody na ok. tydzieo) na naszym jachcie. Warto w tym miejscu wspomnied o prognozie pogody jaką się wspomagaliśmy będąc w Finlandii, Rosji, Estonii. Otóż miesiąc w czasie którego musieliśmy mied prognozę czasem z dokładnością co do godzinny, pozwolił nam ocenid przydatnośd popularnych serwisów pogodowych. Okazało się że wszystkie strony które prognozują pogodę na cały świat są mało wiarygodne: mówię tu np. o: Wind Guru czy ICM. Jedyne wiarygodne prognozy dostarczają lokalne serwisy w Finlandii: finski instytut meterologi, Estoni: imategija itd. Sprawdzały się one z reguły w 100%. Wielkim zaskoczeniem dla nas była prognoza z Gridów, która sprawdzała się równie dobrze ja te z lokalnych źródeł. Jednocześnie w łatwy i przystępny sposób obrazowały zmianny wiatru i fali. Oczywiście były prognozy nadawane drogą radiową ale w tym wypadku nie były one tak dokładne jak tego potrzebowaliśmy. Lub będąc po stronie estooskiej osoba mówiąca miała tak zły angielski, że też nie było szans nic zrozumied.
Wracając do Kotki, wszystkie prognozy mówiły że następnego dnia wiatr odwróci się o 180 stopni na jeden dzieo. Aby pojutrze już wiad znów z zachodu. Dawało nam to szanse na jednodniowy przeskok około 65 mil. Wszystko super, ale piątek nam nie odpuszczał więc prognoza mówiła o wietrze wiejącym aż do 18 m/s. Na szczęście dopiero późnym popołudniem więc mieliśmy spore szanse. Na wieczór przestawiliśmy się jakieś 5 mil na pobliski kemping żeby zaoszczędzid sobie godzinne z następnego dnia. Tym razem byliśmy jedynym jachtem gościnnym w tym porciku a kapitanat był zamknięty. Jesieo…
18
Kamil Kołodziej
W trzynaście godzin do Stolicy!
Całą drogę wzdłuż wybrzeża towarzyszyły nam elektrownie wiatrowe, których w Finlandii jest naprawdę dużo. Zwłaszcza gdy w pobliżu znajduje się port handlowy. Od samego początku wypłynięcia na zatokę były niezmiennie skierowane w tą samą stronę, aż w koocu pewnego dnia o 5 ranno zgodnie z prognozami odwróciły się! Piękny widok! Niby nic wielkiego, ale jakoś wzbudza radośd elektrownia wiatrowa o 5 ranno skierowana na wschód! Jak zwykle czekał nas wyścig z czasem ponieważ z każdą godziną miało się coraz bardziej rozwiewad. I wydaje mi się że to jest rzecz do jakiej należy się przyzwyczaid, pływając małym jachtem mieczowym po morzu ciągły wyścig, a to z chmurą, a to z czasem lub ze słoocem żeby dopłynąd przed zmrokiem, uciec przed złą pogodą lub zdążyd się schowad za wyspą. Pierwsze godziny były bardzo spokojne lecz zgodnie z zapowiedziami już około godziny 11, fale na zatoce były sporo większe od burty Behemota. Ale płynęło się bardzo komfortowo. Miecz prawie cały w górze nie tłuk a fala Baksztagowa, nie stwarzała dyskomfortu. Prędkośd ok. 6 węzłów była bardziej niż zadowalająca. Trzymanie steru stanowiło leki problem, lecz nic takiego, z czym sternik nie mógł sobie poradzid. Kłopoty lub prawdziwa zabawa zaczęły się na wachcie koło godzinny 15. Aby zaoszczędzid 2 godzinny postanowiliśmy skrócid sobie drogę i wyjśd ze szkierów i przejśd kawałek otwartym morzem. Bilans 5 mil do 15 był przekonywujący. Zwłaszcza, że każda godzina przynosiła ze sobą coraz to większy wiatr. Po wypłynięciu ze szkierów okazało się, że fala osiągnęła wysokośd 2 metrów i ulega czasem załamaniu, wiatr w między czasie odwrócid się i płynęliśmy pół wiatrem. Fala i wiatr wymusiła na nas odwracanie się rufa do większych fal. Behemot i załoga znosiła to jednak bardzo dzielnie więc nie było powodu do obaw. Jak już pisałem wcześniej nasze tango 730 tego dnia pokazało że jest też naprawdę dobrym serferem. Otóż gdy zmieniliśmy kurs na równoległy do fal okazało się, że gdy fala wchodzi pod łódkę, wcale nie ma
Zdj. 21 Helsinki.
Zdj. 20 Warunki pogodowe w szkierach przy Helsinkach.
19
Kamil Kołodziej
zamiaru wyjśd, jak to ma w zwyczaju od stronny dziobu, lecz niosła Behemota na swoim grzbiecie jak najdalej tylko mogła. Widok wręcz niesamowity gdy 2-2,5 m fala nadchodzi od rufy i zamiast za chwilę pojawid się przed dziobem, towarzyszy nam jej grzbiet przez pewien czas i rozpędza jacht do niesamowitych prędkości. Warto tu też napisad, że jacht reagował na ster bardzo dobrze dzięki czemu nie istniało niebezpieczeostwo obrócenia jachtu bokiem do fali. Behemot poddawał się falom, ale nie na tyle, aby stracid nad nim kontrolę, dzięki czemu wielki otwarty kokpit nie został ani razu zalany. Do takich zabaw nie zbędny jest też doświadczony sternik i tutaj Kasia sprawdziła się doskonale. Dzięki tej wariackiej jeździe odcinek, który przewidzieliśmy na godzinne zrobiliśmy w niecałe 35 minut. Niedługo po tym jak wpłynęliśmy znów w szkiery, wiatr wiał już z siłą około 7 B. Jednak aż do Helsinek byliśmy zasłonięci, więc problem fali nie istniał.
Helsinki osiągnęliśmy wcześniej niż przewidywaliśmy, ponieważ nasza średnia prędkośd wynosiła około 6 w. Jest to świetnym rezultatem jak na 7 metrowy jacht. W mieście stanęliśmy w jacht klubie przy keji gościnnej w towarzystwie jachtów których wielkośd ledwo co dorównywała wielkości ducha naszego Behemota. Helsinki to kolejny port w którym mieliśmy Internet w cenie postoju. Z prognoz dowiedzieliśmy się, że za 1 dzieo będziemy mieli idealną pogodę aby przepłynąd odcinek Helsinki-Tallin. Baksztag i wiatr nie większy niż 4 B. Dało nam to czas na zwiedzenie stolicy Finlandii którą jest niesamowicie ładna i jeden dzieo to naprawdę za mało żeby zobaczyd wszystko co byśmy chcieli. Jednak warto tutaj trochę ponarzekad ponieważ w żadnym porcie w którym staliśmy nie została wywieszona Polska flaga. Myślałem że może to kwestia tego że jej nie mają, zrozumiałe mały kraj, pływają tutaj tylko Finowie i Rosjanie, wybaczam im, ale Helsinki! Tutaj powinni zwłaszcza, że staliśmy dwa dni i to nie byle jakim jachtem! Port morski, stolica, należą do Unii Europejskiej a nie mają flagi! To nauka żeby pływad ze swoimi flagami i rozdawad ponieważ jest to nie do pomyślenia. Z ciekawostek o pobycie w tym pięknym mieście jest to, że połowa załogi dostała mandaty za jazdę bez biletu metrem, chod wcale nim nie jechali. Otóż w Finlandii w odróżnieniu od Polski, przed wejściem do metra nie ma bramek i okazało się, że te długie schody ruchome prowadzą wprost na stacje metra, a na niej akurat była łapanka gapowiczów
Zdj. 22 Helsinki i Behemot na godnym siebie miejscu.
20
Kamil Kołodziej
„Tallin jednym skokiem”.
Do Tallina wypłynęliśmy z samego rana, mimo że jest to jedynie 48 mil, lepiej byd wcześniej, niż z powodu jakiegos przykrego zbiegu okoliczności wpływad po nocy. Trzeba tutaj zaznaczyd że odcinek Helsinki - Tallinn jest bardzo uczęszczany przez promy które kursują bardzo często. Po drodze mijamy rutę która prowadzi do Petersburga. Nie jest to najlepsze miejsce do żeglugi takim jachtem jak Behemot. Jednak muszę przyznad, że był to najwspanialszy odcinek całego rejsu. Wiatr o sile 4 B, po raz pierwszy od dawna pozwolił nam postawid pełne żagle. Piękne słooce, nigdzie nie widad brzegu, długa fala, co prawda większa od burt Behemota ale ani jednego załamującego się grzbietu, wiec tylko wpływaliśmy na fale i spływaliśmy z drugiej strony. Udało nam się obrad taki kurs, że nie wchodziliśmy sobie w drogę z promami i jedynie co stwarzało nam problemy to fale które wytwarzały te wycieczkowce zwłaszcza jak akurat krzyżowały się w miejscu gdzie płynęliśmy. Ale cóż to za problem skoro mamy najwspanialszą pogodę jaką tylko można było sobie wymarzyd! Chyba w koocu Neptun wybaczył nam to, że wypłynęliśmy w piątek.
Do Tallina wpłynęliśmy koło godzinny 16; zatrzymaliśmy się w Old Town Marina, która znajduje się na samym koocu portu promowego. Przed wpłynięciem do niego znajduje się semafor informujący czy jakiś prom teraz nie wypływa lub nie wpływa. Mimo to wypada zapytad się VTS czy mamy pozwolenie na wpłyniecie. Jest to najdroższy port w jakim do tej pory byliśmy. Postój kosztuje aż 30 euro ale myślę, że warto. W cenie sauna z widokiem na stare miasto, pralnia z suszarnia, oraz przepiękny pokój wypoczynkowym w którym możemy zrobid sobie kawę, herbatę i odpocząd na bardzo wygodnych kanapach. Co prawda dogadanie się po angielsku co do opłat nie należało do najprostszych. Po pierwsze pan ledwo mówił
Zdj. 24 Wejscie do portu w Tallinie.
Zdj. 23 Panorama Tallina
21
Kamil Kołodziej
po angielsku, a po drugie nie był wstanie uwierzyd, że mamy tak mały jacht. Dwa razy kazał nam podawad sobie naszą długośd raz w metrach a raz w stopach, zwłaszcza, że cennik zaczynał się dopiero od 9 metrów. Niestety Katarzyna musiała nas opuścid i wrócid do polski z powodów uczelnianych. Dalszą podróż musieliśmy odbyd w piątkę.
Po dokonaniu odpowiednich zakupów, oraz zakooczeniu wszelkiego rodzaju prac domowych. Wyruszyliśmy dalej na południe. Trzeba przyznad, że bardzo zmienia się krajobraz po przepłynięciu tych zaledwie 40 mil. Kooczą się piękne szkiery, a pojawiają się znane w Polsce plaże ze złocistym piaskiem z gdzie niegdzie wystającymi skałkami. Żegluga z jednej strony staje się łatwiejsza ponieważ nie trzeba już tak ostrożnie nawigowad. Jednak z drugiej strony nie ma gdzie się schowad w razie szybkiej zmiany pogody. Żegluga do naszego następnego miejsca postojowego nie trwa długo lecz tego dnia było wyjątkowo zimno jak na tą porę roku. Już w Tallinie ostrzegał nas jeden Fin że nad zatokę dotarło jakieś arktyczne powietrze. Wszyscy pozakładaliśmy niemal wszystko co mieliśmy i jeszcze siedzieliśmy w śpiworach. Bardzo szkoda że nie mieliśmy termometru.
Port do którego dotarliśmy nazywał się „Lohusalu”. Nie radziłbym wchodzid tutaj po zmroku, gdyż podejście jest słabo oświetlone, a trzeba się trzymad szlaku ponieważ do okoła są mielizny i płycizny. Światło znajduje się tylko na prawej główce i należy trzymad się jej bardzo blisko, ponieważ blisko lewej znajduje się dużo kamieni. Na mapie wygląda to o wiele bardziej optymistycznie niż jest w rzeczywistości. Jednak ominąd ten port i nie wpłynąd to byłby wielki błąd. Jest to mały i przepiękny porcik. W standardach fioskich jeśli nie lepszych. Już w główkach czeka na nas ochroniarz który czy to z nudów, czy z obowiązku pełni tu też funkcje „marineiro”, wskazuje miejsce postojowe i pomaga się zacumowad. Człowiek ten był przemiły. Chod nie znaleźliśmy języku w którym moglibyśmy się porozumied to i tak starał się nas wypytad: skąd jesteśmy, jak długo płyniemy i o wiele więcej. W samym porcie byliśmy jedyną goszczącą łódką. Port posiadła wspaniałe łazienki a w każdej była sauna. Ponadto małą restaurację a wszystko było w naprawdę pięknym stanie. Postój kosztował nas ok. 20 euro, więc nie tak dużo. A co najważniejsze ochroniarz zapytał się czy jesteśmy z polski i zaraz poszedł wywiesid naszą flagę. Pierwszy i jedyny port w czasie naszej wyprawy który to zrobił! Chod nigdy nie byłem wielkim patriotą, to muszę przyznad, że gdy prawie 2 miesiące pływa się po krajach w których ilośd spotkao z rodakami można wyliczyd na palcach u jednej ręki, ogarnia człowieka prawdziwa radośd i duma, że zawisła tutaj Polska flaga. Było to jak to określił Piotr: „Piękne zwieoczenie naszej wyprawy.”, porównał bym to do wbicia flagi w świeżo zdobyty szczyt. Jeśli chodzi o samą Estonię, stara się ona byd najbardziej
Zdj. 25 Lohusalu - Behemot z polska flagą!
22
Kamil Kołodziej
zinformatyzowanym paostwem w unii europejskiej i wychodzi im to nieźle. Nie było miejsca gdzie nie można by zapłacid kartą. I w każdym porcie był darmowy Internet.
Następny dzieo przyniósł nam idealną żeglarska pogodę: wiatr w okolicach 6 B, fala około 2 metrów ale na tyle długa, że żegluga była samą przyjemnością. Całe niebo przy pobliskiej plaży było wypełnione latawcami kite-bordowców. Nasz jacht czuł się w takich warunkach jak ryba w wodzie i wszystkim było naprawdę szkoda gdy musieliśmy odpaśd do półwiatru i przestad płynąd bejdewindem. Tego dnia też udało nam się ustalid, że w połowie miecza w górze ustaje jego obijanie się a dryf jest akceptowalny.
Zatrzymujemy się w „Dirhami”. Wygląda to tak jak stara radziecka baza wojenna. Bardzo długi falochron przystosowany do postoju dużych statków. Dwa ogromne hangary, oraz coś co przypomina wieżę nadawczo-odbiorczą. Bazę przystosowano do potrzeb jachtów. Pośrodku dodano betonowy pływający pomost oraz postawiono kontener z prysznicami i toaletami, a w pobliżu drugi kontener z knajpą. Niestety pod prysznicami nie było sprzątane od dawna. Stan delikatnie mówiąc był straszny. Recepcja gdzie się płaciło znajdowała się w jeszcze innym baraku z wątpliwym stanem czystości. Miejsce stanowczo niegodne polecenia. Jedno trzeba im przyznad Internet i karta były. Ilośd jachtów jaką tu zastaliśmy była też zadziwiająco duża. Oprócz nas co najmniej jeszcze 6 jachtów estooskich. Widad, że port dopiero co się buduje ale mając jako porównaniu dzieo poprzedni gdzie żadne chorwackie miasto nie powstydziło by się takich warunków, byliśmy bardzo zaskoczeni. Dlatego z ulgą opuściliśmy następnego dnia ten port udając się w kierunku ostatniego, jakim było Hapusaru gdzie kooczyła się nasza Przygoda.
Hapusaru to ładne miasto z najdłuższym drewnianym peronem w Europie. Położone jest w bardzo płytkiej zatoce. Będąc w mieście czujemy się zupełnie jak byśmy patrzyli na jedno z mazurskich jezior, tylko słonośd wody nie ta. W mieście są dwie mariny które wojują ze sobą. Jedna należy do klubu jachtowego a druga to „Grand Holm Marina” w której staliśmy. Postój w
Zdj. 26 Radziecka baza przerobiona na Marine
Zdj. 27 Promenada Hapsaru
23
Kamil Kołodziej
niej jest bezpłatny lecz korzystanie z sanitariatów już nie. Co ciekawe, port jest przygotowany na 120 miejsc postojowych a oprócz nas był jedynie jeszcze jeden jacht goszczący. Gdy przypływamy wieczorem, wszystko jest zamknięte Niestety port znajduje się na obrzeżach miasta wiec do centrum jest daleko. Następnego dnia dowiadujemy się od Witka, że się spóźni i będzie późnym wieczorem więc mamy cały dzieo na zwiedzanie i przygotowanie jachtu do drogi. Miasto można podzielid na 3 części. Pierwsza jest położona nad morzem i przypomina typowe miasto sanatoryjne z bardzo długą promenadą, amfiteatrami i budynkami dla pensjonariuszy. Druga częśd to stare miasto z ruinami zamku. Ostatnią częścią jest normalne współczesne miasto. Przeglądając atlas ze zdjęciami miasta odnajdujemy zdjęcie na którym widad że transport po zatoce odbywał się, przy pomocy koni które ciągnęły łódki. Myślę że to doskonale obrazuje jak głęboka była zatoka poza wytyczonym szlakiem.
Ponieważ witek przyjeżdża dopiero późnym wieczorem zapakowanie jachtu zaczynamy kolejnego dnia. Wstępnie zamawiamy dźwig na godzinne 18 lecz do tego czasu próbujemy wyciągnąd Behemota za pomocą użycia standardowego slipu oraz dwóch spiętych ze sobą samochodów. Pierwsza próba kooczy się totalnym niepowodzeniem. Nie zraża nas to jednak i korzystając z pomocy Estooczyka podejmujemy się drugiej próba. Estooczyk ten był szefem pobliskiego klubu żeglarskiego. Nie dośd że zamawiał dla nas dźwig, użyczył swojego samochodu aby pomóc wyciągnąd naszą łódkę. To jeszcze mogliśmy korzystad z jego warsztatu. Niesamowicie pomocny i pomysłowy człowiek. Druga próba przebiega już po naszej myśli i Jacht kooczy na przyczepie. Niestety upór Behemota nie zna granic i specjalnie źle się ułożył na wózku. Kolejną godzinne spędzamy na przesunięcie naszego prawie 2 tonowego jachtu w 6 osób o niecałe 15 cm. Zmęczeni, acz szczęśliwi po 6 godzinach wsiadamy do samochodu. Po drodze przewidujemy postój przy zatoce Ryskiej żeby ostatni raz spojrzed na morze w tej części świata…
Zdj. 28 Najdłuższy drewniany peron wraz z załogą.
24
Kamil Kołodziej
Myślę, że kolejna wyprawa jaką ukooczył Behemot pokazała dwie rzeczy: pierwsza to – że nie należy, tak jak mi się do tej pory wydawało, bad się Rosjan, należy jedynie stosowad się do ich przepisów a wszystko powinno byd w porządku.
Druga natomiast – pokazuję, że dobrze przygotowane i mądrze prowadzone małe jachty doskonale potrafią poradzid sobie w warunkach morskich. Prowadzenie takiej jednostki wymaga co prawda więcej myślenia ponieważ cały czas trzeba mied przygotowany plan awaryjny np. gdzie można uciec. Trzeba byd także przygotowanym czasem na to, że pogoda gdzieś nas uwięzi na parę dni. Jednak myślę że warto próbowad. Po pierwsze - mały jacht mieczowy naprawdę daje szanse poznad kulturę kraju w którym się żegluje, ponieważ wymaga codziennego stawania w porcie. Po drugie - pozwala eksperymentowad z nowymi miejscami, ponieważ nie ma zagrożenia stanięcia na mieliźnie. Wydaje mi, się że odwiedziliśmy wiele portów w których do tej pory żaden Polski jacht nie cumował. Właśnie dzięki wyżej wymienionych zalet małego jachtu. Warto tu też dodad, że małe mieczówki dzięki swojej mobilności (mogą byd łatwo transportowane) potrafią pływad trasami, jakie dla morskich jachtów są nieosiągalne.
KONIEC
Zdj. 29 Behemot już spakowany.