Nasza szkoła żeglarska Academia Nautica z Warszawy od kilku lat organizuje rejsu młodzieżowe po pięknych, czystych wodach Zalewu Wiślanego. Jest to doskonałe miejsce na zapoznanie się z zasadami uprawiania żeglarstwa morskiego przez osoby, które żeglowały tylko po śródlądziu. Rosyjscy żeglarze z Kaliningradzkiego Jachtklubu opowiadali o możliwości przepłynięcia z Zalewu Wiślanego na Zalew Kuroński i Litwę poprzez śródlądowy system poniemieckich kanałów i rzek w enklawie kaliningradzkiej. Korciło... Jedynym zapowiadanym utrudnieniem była informacja, że na Zalewie Kurońskim nie ma odpraw granicznych jachtów i dokonywane są one w głębi lądu, w Sowietsku (hist. pol. Tylża, niem. Tilsit, lit. Tilże), do którego można dopłynąć rzekami Matrosowką (niem. Tawelle) lub granicznym Niemnem.
W końcu w tym roku wymarzona wyprawa doszła do skutku... Podzielona na 3 etapy, prowadzone przez Adama Daneckiego i Katarzynę Korsieko. Prowadzący to Sternicy Morscy, w składzie załóg byli niemal sami Sternicy Jachtowi i instruktorzy oraz studiująca w Polsce Ukrainka, perfekcyjnie znająca język rosyjski. Zawyżone kwalifikacje załogi nie wynikały prawdę mówiąc z wymogów trasy, co raczej z zamiaru organizatora przeszkolenia kadry do prowadzenia od 2006 roku rejsów turystycznych na tym unikatowym szlaku.
Academia Nautica wyznaczyła na tę wyprawę s/y Behemot nr POL 5015, czyli Tango 730N (tzw. regatowe podwyższone), zbudowane w 2001 roku i specjalnie dostosowane do żeglugi przybrzeżnej. Jacht cechowała duża autonomia (toaleta chemiczna, łazienka i instalacja wodna ze zbiornikami na 60 litrów wody, instalacja elektryczna z akumulatorem kwasowym głębokiego rozładowania 100 Ah, silnik czterosuwowy Honda ze zbiornikami na 52 litry benzyny). Ma on kompletne i aktualne dokumenty jachtu morskiego (co warunkowało przekroczenie granicy) i pełne wymagane przepisami i zdrowym rozsądkiem wyposażenie morskie: min dodatkowy balast, UKF, GPS, zestawy map, spisy świateł i sygnałów, locje i przewodniki, zapas narzędzi, fok sztormowy, kotwica na łańcuchu, pych, bosak, szelki, pasy, pławka dymna, race, lornetka itd..
Rejs rozpoczął się w Iławie, dalej trasa prowadziła, poprzez Jeziorak, kanał Ostródzko - Iławski z zespołem pochylni do Elbląga. Następnie rejs odbywał się już na morskich wodach przybrzeżnych – po Zalewie Wiślanym. Polska odprawa graniczna – we Fromborku, rosyjska – w zamkniętym mieście rosyjskiej floty - Bałtijsku (hist. pol. Piława, niem. Pillau, lit. Piliava) a potem przejście do Kaliningradu (hist. pol. Królewiec, niem. Konigsberg, lit. Karaliaućius). Dalej już dla Polaków Terra Incognita! Rzeką Pregołą (hist. niem. Pregel) po położeniu masztu jacht na silniku dopłynął do Gwardiejska (hist. pol. Tapiewo, niem. Tapiau, lit. Tepliava). Tam skręcił w lewo, w bifurkującą rzekę Dejmę (niem. Deime), którą doszedł do Polieska (hist. pol. Labiawa, niem. Labiau, lit. Labguva) na przepiękny i pusty Zalew Kuroński (podzielony po likwidacji niemieckich Prus Wschodnich pomiędzy Rosję a Litwę). Na mierzei odwiedził on miejscowości Rybackie (niem. Rossitten) i Leśne (niem. Sarkau). Na mierzei dopłynął do nieprawdopodobnie wielkich wydm. Widok po prostu zapierał dech w piersiach – wielkie góry piachu, sprawiał wrażenie jakby załoga w jakiś cudowny sposób znalazła się na chwile na pustyni. Żal było płynąc dalej...
1 etap rejsu miał się zakończyć w zamykającym zalew od północy największym porcie Litwy – Kłajpedzie (hist. niem. Memel, lit. Klaipeda) gdzie planowana była wymiana załóg. Behemot wyruszył więc przez Zalew Wiślany na wschód, w stronę ujścia Niemna, by w przygranicznym Sowietsku (Tylży) dokonać odprawy granicznej. Niestety w drodze powrotnej dopadł go bardzo silny sztorm (ten który po drugiej stronie mierzei Kurońskiej stał się sprawcą tragedii Rzeszowiaka). Dla nas skończyło się na szczęście tylko złamaniem płetwy sterowej w trakcie chowania się na przybojowej fali w główkach rzeki Matrosowki. Sztorm uwięził jacht na kilka dni pomiędzy wzburzonym zalewem a zamkniętym na czas sztormu mostem pontonowym. I tak mieliśmy sporo szczęścia, na czas chowając się przed sztormem, który wyrządził straszliwe szkody w Obwodzie Kaliningradzkim. Dla naszego Tanga, mimo przystosowania do żeglugi przybrzeżnej (wzmocnionych okuć i dobalastowania), taki sztorm na płytkim zalewie z jego krótką , ostrą falą, byłby na pewno bardzo niebezpieczny. W trakcie przymusowego postoju został jednak naprawiony ster i jacht mógł płynąć dalej.
Po dopłynięciu na silniku Matrosowką i Niemnem do Sowietska Behemot stanął w porcie, przy nabrzeżu tak wysokim, że kończyło się gdzieś pomiędzy naszymi salingami a topem masztu. Na keję wchodziło się schodkami ukrytymi wewnątrz betonowej kei. Kapitanat portu w Sowietsku był już od kilku dni uprzedzony przez pograniczników z Polieska, o tym że nadpływamy i serdecznie nas powitali jako pierwszy polski jacht, który kiedykolwiek tu dopłynął. Tu czekała też następna załoga, która dojechała do nas samochodem z Polski. Niestety na wstępie czekała ich zła wiadomość. Zaproszeni przez kapitanat na odprawę graniczną rosyjscy pogranicznicy z przejścia drogowego z Sowietsku zdębieli na widok polskiego jachtu (na dokładkę z Ukrainką na pokładzie) i stanowczo oświadczyli, że nie przepuszczą Behemota na Litwę. Odwoływanie się do coraz wyższych szczebli pogranicznych władz nic nie dało. Stwierdzili, że owszem przejście graniczne jest dla obywateli wszystkich państw – ale tylko drogowe, zaś odprawa jachtów jest możliwa wyłącznie dla jednostek rosyjskich i litewskich i nakazali natychmiastowy powrót jachtu jak najkrótszą droga do Polski. Behemot wrócił na Zalew Kuroński... eskortowany na wszelki wypadek na Niemnie przez 2 kutry rosyjskiej straży granicznej mające zapobiec ewentualnej próbie skręcenia na Litwę. Rosyjscy pogranicznicy z kutrów, którzy towarzyszyli nam przez następnych kilka dni, byli bardzo sympatyczni, niemniej konsekwentnie egzekwowali systematyczne meldowanie się jachtu i trzymanie się odgórnie ustalonej poprzedniego dnia trasy. Jednak najbardziej zdziwiło nas to, że po powrocie do Polski w portach na Zalewie Wiślanym z niedowierzaniem przyjmowano nasze opowieści o wyprawie AN. Po prostu nikt nie wiedział że szlak Dejmy w ogóle istnieje...
Podsumowując, chcielibyśmy bardzo podkreślić i zwróć uwagę na sympatię i życzliwość Rosjan do nas. Zawsze kiedy mieliśmy jakiekolwiek pytania, wątpliwości, prośby o pomoc mogliśmy liczyć na ich wsparcie. Było to bardzo miłe zaskoczenie, ponieważ ostatnio oficjalne kontakty z naszymi sąsiadami były chłodne. Rosjanie mimo tego, że żyją skromnie, byli bardzo gościnni. Również wiele sympatii i pomocy okazały nam rosyjskie służby państwowe. Nawet wtedy, gdy uważały, że nie mogą nam na coś pozwolić, przedstawiciele rosyjskich władz odnosili się do nas życzliwie starając się udzielić wszelkiej możliwej pomocy. Może trochę pomogła nazwa jachtu – przez oczytanych Rosjan od razu kojarzona z zadziornym bohaterem “Mistrza i Małgorzaty” Bułhakowa, a przez innych z rozbawieniem rozumiana jako “Hippotam” (ros Biegiemot)?
A jeżeli chodzi o ograniczenia – trzeba po prostu pojąć, że nie wszędzie jest tak jakbyśmy chcieli – i tyle. Pewne różnice być muszą, a na ewentualne zmiany trzeba po prostu czasu. Jedyne co może bulwersować – to aroganckie zachowanie rosyjskich pograniczników w stosunku do polskich turystów na drogowym przejściu granicznym w Mamonowie. Jak nazwać nakazanie nam stania w czekającej już 2 doby kolejce polskich samochodów w sytuacji gdy auta niemieckie i rosyjskie są od ręki przepuszczane na sąsiednim pasie? Nasza przygoda ze sztormem i awarią, mimo wcześniejszego starannego przygotowania jachtu i załogi dowodzi, że Zalewy nie są to akweny dla każdego. Skipperzy wybierający się na tę trasę powinni mieć wcześniejsze doświadczenie morskie i wynikające zeń nawyki. Jachty powinny zaś być solidnie przygotowane i wyposażone. Zwracam na to szczególną uwagę naiwnym internetowym propagatorom wypuszczenia mazurskich żeglarzy i jachtów na Bałtyk i życzę, delikatnie mówiąc, nieco więcej rozwagi...
Behemot wykonał częściowo swoje zadanie – jako pierwszy polski jacht dopłynął śródlądowym szlakiem z Polski na Zalew Kuroński. To i tak dużo. Niemniej śródlądowy szlak z Polski na Litwę nadal czeka na swego “odkrywcę”. Może potrzeba tu aktywności PZŻ, może ambasad, a może musimy poczekać na otwarcie remontowanego już Kanału Augustowskiego (przez terytorium Białorusi)?
Napisał Witold Chocholak w oparciu o sprawozdania Adama Daneckiego i Kasi Korsieko.
Zdjęcia: W.Chocholak, A.Ciechocińska, A.Danecki i K.Korsieko.